Bez nadziei - Miedź w ekstraklasie
LEGNICA. Totalny niewypał, tak można podsumować dotychczasowe zmagania piłkarzy Miedzi Legnica w ekstraklasie. Najwyższa porażka legniczan w tym sezonie przypadła na starcie z kluczowym rywalem w walce o utrzymanie - Lechią Gdańsk. Beznadziejna gra i brak wiary w piłkarzach na uzyskanie dobrego rezultatu, to było widać na twarzach zagubionych i, niestety, pogodzonych z gilotyną zawodników.
Nadzieję warto mieć zawsze, bo w końcu ona dodaje motywacji, że może jeszcze będzie lepiej, że się uda, lecz w przypadku Miedzi naprawdę ciężko o znalezienie takich argumentów, które dodałyby paliwa dla nadziei. Chciałbym się mylić, ale fakty są takie, że zespół Grzegorza Mokrego ma 19 punktów w 24 kolejkach. To średnio nie jest nawet jeden punkt na mecz, a by się utrzymać trzeba będzie mieć co najmniej 37-40 punktów. Tu potrzebny jest olbrzymi wstrząs!
Zespół jest rozbity i nie jest taki od kilku dni, ale od wielu miesięcy. Genezę powstawania tego rozbicia można datować na lipiec ubiegłego roku. Kiedy cofniemy się do tamtego okresu zobaczymy, ilu zmian dokonało się w kadrze. Przede wszystkim Miedź straciła dwóch napastników: Patryka Makucha (lidera sezonu) i Krzysztofa Drzazgi (lidera jesieni) a postawiono na Angelo Henriqueza i Koldo Obietę.
Oczywiście sam byłem zwolennikiem wzmocnień, ale jednak rozsądnych, takich by nowych graczy wkomponować do zespołu a nie całkowicie go zmienić. Atak w sumie był już całkiem nowy. Do pomocy przyszli też obiecujący Olaf Kobacki, były reprezentant Holandii Luciano Narsingh, Argentyńczyk Jaronimo Cacciabue czy Meksykanin Santiago Naveda. Wszyscy mieli CV, które wydawało się, że będzie wzmocnieniem drużyny. Zimą też doszli nowy gracze, jak doświadczeni Polacy Kamil Drygas czy Andrzej Niewulis oraz występujący wcześniej w naszej lidze Grek Giannis Massouras.
Osobny wątek to bramkarze. To co w tym aspekcie dzieje się w Miedzi od kilku lat, to wielkie przerażenie. Kiedy za pierwszym razem legniczanie awansowali do polskiej elity, to w znacznym stopniu za rychły spadek odpowiedzialni byli bramkarze, a w szczególności Anton Kanibołocki. Dopiero na sam koniec zespołowi pomagał doświadczony Rosjanin Sosłan Dżanajew. Wtedy i dziś eksperci, a także kibice dziwili się, jak to możliwe, że stawia się na golkiperów, którzy zawodzą. Wszyscy to widzieli oprócz tych, którzy widzieć to powinni i mieli decydujący wpływ na decyzje.
Teraz sezon w bramce rozpoczął Paweł Lenarcik. W zasadzie wszyscy spodziewali się, że w trakcie rozgrywek straci miejsce między słupkami na rzecz Mateusza Abramowicza i nikt się temu nie dziwił. W końcu "Abram" dawał popis umiejętności pod koniec sezonu w I lidze i widać było, że jest w formie. Z obozu Miedzi dochodziły jednak głosy, że Lenarcik na treningach jest lepszy. W przerwie zimowej pojawił się kolejny bramkarz w kadrze - Grek Stefanos Kapino. Od początku wydawał się w swoich interwencjach niepewny, zagubiony, mający problemy z komunikacją z obrońcami i poza kilkoma dobrymi interwencjami raczej nie dodawał spokoju w tyle. Szczerze zresztą o tym powiedział obrońca Hubert Matynia, co tylko uwypukla, jaki jest z tym problem.
Kogo brakowało w bramce? Energetycznego, żywiołowego, charakternego i podpowiadającego kolegom Abramowicza, który miejsce między słupkami stracił z powodu lekkiego urazu. Gdy już wrócił do zdrowia, to z ławki nie wstał. Zasadne wydaje się pytanie, kto tak bardzo nie lubi "Abrama", że ciągle ma do niego jakieś "ale" i każdy błąd (oczywiście kilka popełnił, choć częściej ratował zespół z tarapatów) to pretekst do podważania jego roli. Być może i Kapino lepiej prezentuje się na treningach? Czy ma to znaczenie? Po części tak, ale nie powinno mieć takiej mocy, jeśli poznaje się gracza w trakcie rywalizacji ligowej a w niej spośród tej trójki - Abramowicz wydaje się być najpewniejszy.
Dobrym i świeżym przykładem w sporcie jest koszykarz Mac McClung. Gdyby suche umiejętności - bez presji tworzonej w czasie gry na boisku, w rywalizacji o punkty i pieniądze - miały aż takie znaczenie, to taki koszykarz jak Mac McClung (wygrał konkurs wsadów NBA w tym roku) grałby w pierwszej piątce swojej drużyny a nie był zawodnikiem, który w przeciągu dwóch sezonów na parkiecie pojawił się zaledwie 4 razy.
Sport to nie tylko umiejętności, to też w znacznym stopniu charakter, mocna psychika, mentalność zwycięzcy, ambicje i determinacja. I o ile u części piłkarzy Miedzi widać te cechy, to jednak zdaje się, że takich graczy jest za mało, a bez tego - cel jak utrzymanie - jest nie do zrealizowania. To właśnie na tym polu zaburzona została proporcja w budowie zespołu. I nie, nie jest to kwestia narodowości. Kibice doskonale widzą, kto swoje braki nadrabia walką a kto mimo umiejętności gra na alibi. Tak nie buduje się ducha drużyny a mieszankę zawodników, którzy przypadkowo znaleźli się w tym samym miejscu i czasie. Potem mamy efekt jak w programie Canal+ "Łapu capu", wpadkę za wpadką...