Quo vadis Miedzianko?
LEGNICA. Do Gdyni Miedź Legnica jechała po spektakularnych zwycięstwach z Sandecją Nowy Sącz oraz Aplkan Resovią Rzeszów. Po drodze co prawda zdarzyła się wpadka z GKS-em Bełchatów, ale ogólnie nastroje były dość optymistyczne zarówno w klubie, jak i wśród kibiców. Zapomniano jednak, że następny rywal jest jednak z półki wyżej, a Miedź wciąż jest jeszcze docierającym się składem, który nie jest jeszcze gotowy na wszystko. Spotkanie z ekipą z Trójmiasta bardzo boleśnie uwypukliło bolączki legniczan, które dotychczas były dość dobrze maskowane.
Do wprowadzenia posłużę się pewną analogią. Uznajmy, że mamy turniej szachowy. Młody, utalentowany zawodnik ma na razie na swoim koncie dwa zwycięstwa, które odniósł w dość imponującym stylu, a także jedną przegraną partię, którą mógłby równie dobrze wygrać, gdyby był bardziej uważny. Po szybkim zdemolowaniu swojego oponenta w poprzedniej rundzie, napompowany i pewny swoich umiejętności podchodzi do kolejnego stolika. Tam czeka na niego bardzo silny przeciwnik, który bacznie obserwował jego strategię. Nasz aspirujący arcymistrz uważa, że po takim początku turnieju jest w stanie rzucić rękawicę wszystkim, po czym...
Dostaje szewskiego mata w czterech ruchach.
Tak można w ogromnym skrócie opisać piątkowy mecz Miedzi Legnica z Arką Gdynia. Kończenie na takim stwierdzeniu mija się jednak z celem tego artykułu, bo chciałbym dokładniej przyjrzeć się przyczynom tego blamażu i ukazać, jak te wszystkie problemy mogą rzutować na resztę sezonu.
Przepraszam, czy leci z nami obrona?
Jak wyżej wspomniałem, w szeregach ekipy Jarosława Skrobacza widać było bardzo dobre morale. Dwa imponujące mecze u siebie i nieudany wyjazd do Bełchatowa mimo faktu, że dało się stamtąd spokojnie wywieźć pełną pulę. Na wierzch wyszła jednak nieskuteczność, czyli tak ogromny problem Miedzi od dobrych paru lat. Kapitalne zawody z rzeszowską Resovią dawały jednak nadzieję, że drużynę udało się poukładać szybciej niż przypuszczano. Pamiętajmy, że w tym sezonie naprawdę doszło do rewolucji kadrowej w przypadku większości formacji.
No właśnie, większości. Tu przechodzimy do pierwszego punktu, który może być sporym problemem Miedzi na przestrzeni całego sezonu.
Na bramce jest de facto nowa twarz – młody golkiper przygotowywany do roli bycia numerem jeden od dłuższego czasu. Linia pomocy przeszła kompletną przebudowę. Miedź ma nowych napastników, a jeden z nich pokazał już, że potrafi strzelać bramki. Ale spójrzcie tylko, co się dzieje w obronie – jedyną nową twarzą grającą aktualnie z tyłu jest Marcin Biernat, a i tak zmienia on się z Nemanją Mijuskoviciem.
Przypomnijmy zeszły sezon. Defensywa Miedzianki ledwo co złapała się w pierwszej połówce statystyki liczby straconych bramek. 44 gole we wszystkich ligowych spotkaniach dało 8. pozycję - ex aqueo z Chrobrym Głogów. Gorszy wynik z czołowej dziesiątki tabeli mieli tylko Radomiak, który koniec końców i tak pokazał zielono-niebiesko-czerwonym miejsce w szeregu oraz GKS Tychy.
I po tak przeciętnym sezonie w obronie gra tak naprawdę tylko jedno nowe nazwisko, a czasem nawet i żadne.
Okej, Bożo Musa spisywał się w okresie postpandemicznym naprawdę dobrze, lecz już wtedy widać było braki szybkościowe oraz techniczne. Już wtedy niektórzy bili na alarm. Ciężko też, by pod tym pierwszym względem mógł stać się on dużo lepszy, bo zegar bije i Bożo ma już 32 lata. Od początku sezonu stoper ekipy znad Kaczawy gra jednak dużo poniżej oczekiwań i to w każdym meczu, a zderzenie z kandydatem do awansu wskazało tylko to, czego nie wskazali słabsi rywale. Nie radził sobie także Marcin Pietrowski, który popełniał okropne błędy i nie wyrabiał w pojedynkach biegowych. Mateusz Żebrowski robił z nim na lewej stronie co tylko chciał. Sytuacja przy golu na 3:0 była zresztą kwintesencją gry defensywnej Miedzi – Biernat minął się z piłką, którą chwilę potem zgarnął Żebrowski. Skrzydłowy Arki był w stanie z futbolówką przy nodze zostawić kompletnie w tyle i Pietrowskiego, i Musę, po czym podać piłkę do zupełnie odkrytego Juliusza Letniowskiego, który dokończył dzieło.
Może to, co teraz piszę jest już kopaniem leżącego, ale trzeba to podkreślić – obrony Miedzi w spotkaniu z Arką NIE BYŁO. Z wachlarza decyzji, jakie można było podjąć w konkretnej akcji, bardzo często wybierano tę najgorszą. Popełniano proste błędy przy rozegraniu, a także widać było multum nieporozumień i tym samym ogrom zupełnie niepotrzebnych okazji wygenerowanych dla rywala. Obrona była jednym z kluczowych elementów do zmiany po nieudanym sezonie 2019/2020, czego domagali się również kibice. Tu jednak, poza Biernatem, który gra w kratkę, nie ma na razie żadnej kluczowej zmiany. Ciężko będzie więc doczekać się odmiany dyspozycji tego bloku.
Miedź przepuszczona przez rentgen
Mam też inny zarzut w kontekście przebiegu tego spotkania – brak pomysłu na grę w momencie, gdy nie jest ona pod kontrolą. W pierwszych spotkaniach wyklarował nam się obraz Miedzi, która próbuje jak najszybciej stłamsić rywala, zmusić go do błędu, odebrać piłkę i błyskawicznie przeprowadzić akcję. Wiecie, co jest najlepsze?
Dokładnie tak na legniczan wyszła Arka. Zagrała dokładnie tak samo, jak zwykła to robić Miedź.
Szybka bramka w trzeciej minucie pozwoliła Żółto-Niebieskim objąć dyktando nad tym spotkaniem. O ile jeszcze kilkanaście minut po stracie gola widać było próby przebicia się pod bramkę gospodarzy jakimś ładnym atakiem pozycyjnym, jakkolwiek składnych akcji czy też nakładania wysokiego pressingu, tak już w końcówce pierwszej połowy jedynym sposobem na dostarczenie piłki w okolice szesnastki było podanie do Pawła Zielińskiego i dalekie dośrodkowanie. A nuż coś się uda.
W meczu z Arką jednak nie działało nic. Obrona – tragedia. Środek pola – mizernie. Skrzydła – nie powalały. Joan Roman będący w formie – kompletnie odcięty od gry przez defensorów Arki. Okazje – marnowane (mówię tu szczególnie o Drzazdze – piłka znajdująca się cztery metry przed prawie pustą bramką musi znaleźć się w siatce).
Trener Ireneusz Mamrot wręcz idealnie rozczytał swoich przeciwników, a jego zawodnicy perfekcyjnie wykonali jego plan taktyczny. Natomiast Miedź całkowicie się posypała, gdy okazało się, że nie są w stanie grać po swojemu. Jak gdyby nie mieli w ogóle pomysłu na grę w inny sposób. Jeden z moich kolegów po fachu, który nie mógł oglądać meczu z Resovią, spytał się mnie w jego trakcie, czy Miedź znowu gra taktyką ,,a'la Skrobacz”. To w pewnym sensie było pozytywne stwierdzenie, bo mówiliśmy o niej w kontekście bardzo ofensywnego stylu, który zwykliśmy widzieć w tym sezonie. Jeśli jednak Miedzianka zaczyna kompletnie gubić się w momencie, gdy przeciwnik blokuje taką możliwość prowadzenia meczu, to może warto przemyśleć ciągłe granie ,,a'la Skrobacz”. Tym bardziej, że w przypadku lepszych drużyn, taka strategia może być bardzo łatwa do rozczytania.
Deja vu w lustrzanym odbiciu
W ubiegły piątek mieliśmy okazję obejrzeć retransmisję meczu Miedź – Resovia. Pasuje fakt, że i w jednym, i w drugim przypadku to goście nie mieli w tych konfrontacjach nic do powiedzenia. Znam teraz ból dziennikarzy i VIP-ów z Rzeszowa, których miałem okazję spotkać w Legnicy. Przejechali oni prawie 500 kilometrów, by zobaczyć, jak ich drużyna dostaje srogie baty. To samo stało się w Gdyni z udziałem legniczan. Nie oznacza to jednak, że Miedzianka może pakować manatki i zapomnieć o ekstraklasie. To dopiero początek sezonu, a drużynę po tylu roszadach personalnych układa się miesiącami. Oby Arka była tylko bolesnym wypadkiem przy pracy. Inaczej jednak Legnica rzeczywiście nie ma czego szukać w walce o elitę.