Żelazny problem Żelaznego Mostu. Jak pęknie, Głogów zaleje w kilkanaście minut miedziowy szlam!
RUDNA/POLKOWICE. Około 200 km na północ od Rio de Jenerio w dniu 5 listopada 2015 roku pękła tama zbiornika osadowego kopalni rudy żelaza Samarco należącej do dwóch gigantów górniczych. Pierwszym z nich jest BHP Billiton największa spółka górnicza na świecie. Drugim jest Vale lider brazylijskiego górnictwa. Katastrofa tamy o wysokości 170 m nastąpiła nagle. Około trzeciej godziny popołudniu zauważono przecieki w zaporze. Natychmiast podjęto próby ich uszczelnienia. Jednak wypływ wody przez zaporę gwałtownie narastał i po godzinie doszło do katastrofy. Zapora została przerwana i 32 miliony ton błota z wodą runęło wzdłuż górnego biegu rzeki Do. Zginęło 19 osób, a kilkanaście nie zostało odnalezionych. Przed brazylijskim Sądem Federalnym toczy się aktualnie proces przeciwko 7 osobom kierownictwa kopalni odpowiedzialnych za produkcję tego zakładu na czele z prezesem firmy. Osobno władze Brazylii wystąpiły o odszkodowanie i osiągnęły w tej sprawie porozumienie na kwotę 4,9 mld USD.
Czy zapora na Żelaznym Moście wytrzyma?
Ze wstępnych relacji wnika, że kilka miesięcy wcześniej zapora była kontrolowana przez wybitnego w tej materii specjalistę profesora geotechniki, który zauważył wiele groźnych symptomów. Przed katastrofą wszystkie usterki miały być usunięte, a monitoring bezpieczeństwa był bez przerwy prowadzony zgodnie z zaleceniami i przyjętym harmonogramem. Pracownicy firmy i jednocześnie świadkowie tego wydarzenia twierdzą, że wcześniej odczuli oni drżenie ziemi. Jednak, jako przyczynę wyklucza się trzęsienie ziemi. Do chwili obecnej nie zostały jednoznacznie wyjaśnione powody tej katastrofy. Na ogół twierdzi się, że monitoring nie był w pełni sprawny i dopuścił do wypełnienia się wodą zapory, co spowodowało jej przerwanie. Po kilku dniach lawina błota przebyła odcinek około 600 km i dotarła do Oceanu Atlantyckiego barwiąc go na czerwono wzdłuż brazylijskiego wybrzeża. Rzeka Do jedna z większych w Brazylii na całej swojej długości została trwale zanieczyszczona toksycznymi odpadami różnych metali. Setki tysięcy ludzi zamieszkałych w dolinie tej rzeki zostało pozbawionych wody do picia. Zanieczyszczone zostały zarówno wody powierzchniowe, jak i podziemne. Jest ona związana z najtragiczniejszym tego rodzaju wydarzeniem w historii brazylijskiego górnictwa. Jednym z zarzutów, jakie postawiono firmie był brak systemu natychmiastowego ostrzegania przed zaistniałą awarią. Zaskoczeni ludzie nie byli w stanie uciec przed falą błota pędzącą z dużą szybkością przez całą szerokość doliny. Polskie górnictwo miedziowe katastrofy tej nie odnotowało. Krajowe media górnicze również jej nie zauważyły, choć podały ją wielokrotnie najważniejsze agencje światowe.
Katastrofa w Iwinach
Katastrofa w Iwinach w ofiarach śmiertelnych miała podobne skutki, jak ta w Brazylii. Dnia 13 grudnia 1967 roku o 3 godzinie w nocy została przerwana tama zapory stawu osadowego. Kilkumetrowej wysokości fala błota i wody zalała śpiących rolników, którzy nie mieli żadnych szans na ucieczkę. Stąd tak duże ofiary. Poszkodowanych zostało 570 osób oraz zniszczeniu uległo 150 budynków. Wypłacono tylko symboliczne odszkodowania za straty materialne. Do dnia dzisiejszego, o żadnych innych odszkodowaniach dla ofiar tej tragedii nikt nawet nie wspomina. Zapora stawu osadowego w Iwinach w najwyższym miejscu miała wysokość 29 m. Tu właśnie nastąpiło jej rozmycie. Kilkaset metrów od zapory położone były budynki mieszkalne, które w ciągu kilku minut po przerwaniu tamy zostały zatopione. Iwińska katastrofa jest tym bardziej tragiczna, że przez rozerwaną tamę wypłynęło nie więcej niż 16,6 tys. m sześciennych szlamu. Jest to proporcjonalnie do brazylijskiej awarii zaledwie 0.5 % szlamu i wody, a jego skutki śmiertelne były nawet większe niż w Brazylii. Można zapytać: po co dokonuje się tego rodzaju porównań, wszak okoliczności każdego z tych tragicznych wydarzeń były całkiem inne? Owszem, pod względem technicznego zabezpieczenia, pojemności i stabilności tam są to katastrofy nieporównywalne. Jednak pod względem monitoringu, bezpieczeństwa, projektowania i składowania poflotacyjnych odpadów są one analogiczne. O ile w Iwinach były stosunkowo proste zaniedbania dotyczące bezpiecznej odległości wody w stawie osadowym od korony zapory, o tyle nowoczesne metody utrzymania i kontrolowania brazylijskiej zapory były wdrażane, stosowane i kontrolowane. Stać było na to najpotężniejszy koncern górniczy świata, jakim jest BHP Billiton. Jest to ostrzeżeniem, że są granice w przyrodzie, które mogą być przekroczone, pomimo najnowocześniejszej aparatury i metodologii składowania odpadów poflotacyjnych i nikt tego w porę nawet nie zauważy.
Żelazny problem Żelaznego Mostu
KGHM z wydobytej rudy odzyskuje zaledwie około 1,5 – 2 % miedzi, reszta zmielonej na mączkę skały jest odprowadzana przez system hydrotechniczny do stawu osadowego Żelazny Most. Jego nazwa pochodzi od pobliskiej miejscowości. Jest to obecnie największy zbiornik odpadów w Europie i jeden z największych na naszym globie. Jego powierzchnia całkowita wynosi ok. 1400 ha (14 km kwadratowych).
Pojemność wynosi osiągnęła prawie 700 milionów metrów sześciennych. Ilość zgromadzonych odpadów sięga miliarda ton. Odpadem wypełniającym zbiornik są szlamy poflotacyjne, które pod względem chemicznym i agresywnym są całkowicie obojętne i nieszkodliwe. Zapora ziemna otaczająca zbiornik ma w najwyższym miejscu wysokość ok. 80 m ponad powierzchnię terenu. Jedynym poważnym zagrożeniem są tu silne wichury, które porywają suchy pył niosąc go na okoliczne miejscowości. Zraszanie z helikoptera plaży zbiornika emulsją asfaltową powoduje, że zjawiska takie są stosunkowo rzadkie. Nad jego bezpieczeństwem czuwają instytucje naukowe w kraju i za granicą. Pozornie wydaje się, że zbiornik ten eksploatowany jest bezproblemowo. Tymczasem piętnaście lat temu jego pojemność docelową określano na połowę obecnej jego objętości! Istotne jest nie tylko dwukrotne przekroczenie kiedyś formułowanych granic, ale też dalsze docelowe składowanie w nim odpadów aż do zakończenia działalności KGHM. Praktycznie chodzi tu o złożenie ponad miliarda ton odpadów.
Czy w takim wypadku podniesiona do wysokości 100 m zapora ziemna wytrzyma? Wszyscy eksperci dziś twierdzą, że tak. Czy naturalne podłoże zbiornika nie zostanie wyciśnięte? Komisje twierdzą, że nie. Nie ma powodu im nie wierzyć. Ten wzrost składowiska odpadów jest niezbędny, aby KGHM PM mogło w ogóle funkcjonować. Przeciętnie w kopalniach wydobywa się to u około 30 milionów ton rudy rocznie. I prawie o tyle samo każdego roku powiększa się to składowisko. Po procesie flotacji 98 % tej skały stanowi odpad, który składany jest na Żelaznym Moście. Nad bezpieczeństwem zapór i składowanie odpadów na bieżąco czuwa fachowa załoga Zakładu Hydrotechnicznego.
Doraźnie i okresowo, ale systematycznie kontrolę nad zbiornikiem sprawuje Międzynarodowy Zespół Ekspertów. Od strony technicznej, prawnej i organizacyjnej wszystko jest w porządku. Jednak w Brazylii też wszystko było w porządku do czasu awarii zapory. Też wysokiej klasy specjaliści mieli nadzór nad bezpieczeństwem zapory. Chodzi tu o to, że KGHM nie widzi potrzeby poszukiwania nowego składowiska, a obecny ma być eksploatowany do granic swojej wytrzymałości.
Ryzyko katastrofy wzrasta w czasie wraz z ilością składowanych odpadów. Nie określono jednak dotąd jakie jest graniczne ryzyko dla tego zbiornika? Czy będziemy mieli to szczęście, że grunt wytrzyma napór kolejnych milionów składowanych tu ton odpadów rocznie? Klasyczna zasada bezpieczeństwa mówi, że nie wolno stać pod najbardziej nawet zabezpieczonym ciężarem. Podobnie jak nie wolno mierzyć z nie nabitego karabinu do ludzi. Człowiek jest zawodny i mimo wielokrotnego sprawdzania, jednak dochodzi do katastrof. Przekonali się o tym nawet kosmonauci, gdzie wszystko sprawdza się po sto razy. Eksperci z Żelaznego Mostu to też ludzie.
Ostrożność nie zawadzi
O katastrofie „żelaznego Mostu” na wzór Iwin to strach nawet o tym myśleć. Jednak odpowiedzialni za to, ludzie muszą to czynić. Do pobliskiego Głogowa liczącego 100 tys. ludzi kilkunastometrowej wysokości fala dociera w ciągu kilku minut. Żaden system alarmowy nie jest w stanie przygotować tak dużej aglomeracji na tak wielkie zagrożenie. Nie wspominając już o tym, że odpady te po kilku dniach dotrą do Bałtyku, a ten już wtedy raz na zawsze zostanie nimi zanieczyszczony, bez żadnej już możliwości oczyszczenia swoich wód.
Jedni twierdzą, że są to „strachy na Lachy”. Inni cytują angielskie przysłowie, które mówi, że ten, kto przewidzi nieszczęście już jest w połowie ubezpieczony. Skala zagrożenia w wypadku awarii zapory na ‘Żelaznym Moście” ma charakter zarówno lokalny, regionalny, jak i wypadku Bałtyku nawet globalny. Dlatego warto dla ”Żelaznego Mostu” rozważyć nie tylko dodatkowe zabezpieczenia, ale też zaniechania na pewnym etapie jego dalszej eksploatacji i znalezienia póki jeszcze pora nowego obiektu do składowania szlamów poflotacyjnych KGHM.