Martin Huras zakochany w piłce ręcznej i Legnicy
LEGNICA. Z Martinem Hurasem - prezesem MSPR Siódemka Miedź Legnica, właścicielem firmy Huras – Konstrukcja i Budowa Maszyn Specjalnych, rozmawia Zbigniew Jakubowski.
Skąd pomysł na rozpoczęcie biznesu w Polsce?
- Nie znajdę oryginalnej odpowiedzi na to pytanie. Moja rodzina częściowo pochodzi z Polski z różnych jej części, jeden z dziadków natomiast był Niemcem. W 1985 roku wyprowadziliśmy się z Polski, ale już w 1991 roku mój ojciec rozpoczął działalność gospodarczą we Wrocławiu. Wtedy było to mała, zatrudniająca kilka osób firma, w której były tworzone elementy do maszyn. Było toczenie, fryzowanie i trochę szlifowania. Nic specjalnego, ale też na początku lat 90. ubiegłego wieku rozkręcanie biznesu w Polsce nie było łatwe. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, zdobywałem wykształcenie w Niemczech i niezbyt dobrze mówiłem po polsku. Zaległości nadrobiłem dopiero, gdy rozpocząłem działalność w Polsce. Dziś mówię chyba nieźle, choć doskonała polszczyzna to raczej to mnie jest. Na wybór Polski wpłynął fakt, iż prowadzona w Niemczech przez ojca firma zaczęła się mocno rozwijać. W 1998 roku zaproponował mi współpracę w otwarciu firmy zajmującej się budową maszyn w Polsce.
Firma rozpoczynała działalność we Wrocławiu. Dlaczego w 2004 roku miała miejsce przeprowadzka do Legnicy?
- Nasz klient - firma Haerter, która dziś też ma swój zakład na terenie LSSE, a wtedy jeszcze dopiero zaistnienie na tym rynku miała w planach, zaproponowała nam współpracę. Ojciec wybrał na lokalizację Legnicę. Dlaczego? Przede wszystkim z uwagi na jej położenie, idealne pod względem logistycznym - bliskość autostrady, granicy, miasto bez korków, po prostu była tu przestrzeń do rozwoju. Ale 15 lat temu to była inna Legnica. Tu była pustynia, w porównaniu z Wrocławiem - zupełnie inna dynamika życia. Miło obserwować, jak to się zmieniło. Szczerze przyznam się, że ja się w Legnicy zakochałem.
Zakochany w Legnicy?
- Tak! Mam świadomość, że w Polsce jest więcej pesymistów niż optymistów. Ale ludzie nie potrafią samych siebie docenić. Inaczej widzą wszystko, nie dostrzegają różnic na przestrzeni wielu lat. Natomiast ja, jako osoba z zewnątrz, początkowo tylko dojeżdżająca, a od kilku lat mieszkająca już na stałe w Polsce, najlepiej mogę ocenić jak się wiele w niej zmieniło.
A jak przez te lata firma zmieniła się pana firma?
- Nie mogę swojej firmy porównywać do innych na rynku. Mogę tylko powiedzieć, biorąc pod uwagę swoich pracowników i firmy z którymi współpracujemy, ze stworzyliśmy fajny team. I to właściwie dokonało się na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Jesteśmy zmotywowani na nowe rzeczy. Technologicznie zawsze jesteśmy w czołówce. I dajemy szanse każdemu, kto chce się rozwijać. Na ten pociąg wielu wskoczyło, wokół siebie mam ponad 70 ludzi i to jest w moim przekonaniu podstawa sukcesu. Stabilność kadry postrzegam jako nasz sukces.
Firma Huras u progu 2020 roku to takie gospodarcze pendolino?
- Powiedzmy, że express. W przeciwieństwie do pendolino, zatrzymujemy się na każdym przystanku, żeby ludzie mogli do nas się dosiąść. Mamy dobrą łączność z pasażerami, wysiada tylko ten, który tego chce.
Martin Huras i sport. Czy w młodości jeszcze w Niemczech uprawiał pan jakąś dyscyplinę?
- Sport zawsze odgrywał w moim życiu ważną rolę. Wychowałem się na piłce ręcznej. Grałem w szczypiorniaka w klubie na południu Niemiec. Jako 17-latek zdobyłem nawet mistrzostwo południowych Niemiec - Baden. Grałem na lewym skrzydle. Bardzo lubiłem ten sport, byłem pracowity, ale jednak za późno zacząłem grać, bo jako 14-latek, by zrobić zawodową karierę. Może gdybym rozpoczął treningi kilka lat wcześniej, byłbym sportowcem, a dziś trenerem a nie przedsiębiorcą?
Ale miłość do piłki ręcznej została.
- Został charakter i niemiecka mentalność, że gospodarka i biznes powinny dbać o lokalny sport. Temat sponsoringu i wsparcia to jest coś, co funkcjonuje w dwie strony. W Niemczech w każdej wiosce, w każdej małej miejscowości funkcjonują kluby sportowe. Bez względu na dyscyplinę sportu, firmy działające w tej miejscowości wspierają lokalny klub. Tworzy się lokalna więź społeczna.
Dlaczego tak późno zdecydował się pan zaangażować w działalność i sponsoring w eksportowym legnickim klubem?
- Temat legnickiego sportu i sponsoringu pojawił się naprawdę dopiero dwa lata temu. Ale po kolei. Z Legnicą wiążą mnie dwa tragiczne wydarzenia - śmierć mojego taty i po czterech kolejnych tygodniach mojego brata. W Legnicy mieszkają moich najbliżsi - mama i bratankowie. Zmarły brat zajmował się interesami naszej firmy w Polsce, a do mnie należały kontakty z firmami na świecie. Po jego śmierci zmuszony byłem przejąć jego obowiązki w Polsce, zająć się rozpoczęta inwestycją w Legnicy, w moich rękach spoczął los naszych pracowników. Firma w przeciągu czterech tygodni straciła dwóch szefów! Wówczas przyjechałem do Legnicy już na stałe. Decyzja okazała się słuszna, bo poszło mi lepiej, niż przypuszczałem. Inwestycję udało się zrealizować, otworzyliśmy na terenie LSSE nowoczesny zakład. Ale szybko zaczęło mi czegoś brakować. Samo prowadzenie firmy nie wystarczało. Musiałem zapuścić korzenie, chciałem zrobić coś socjalnego ale zgodnego z moją filozofią, coś co czuję. I to był sport. Początkowo nie wiedziałem, że w Legnicy szczypiorniak ma tak bogatą tradycję i nieźle sobie radzi. Dlatego pierwsze kroki skierowałem do klubu biznesu piłkarskiej Miedzi. Po jakimś czasie zacząłem czuć, że nie do końca spełniam się w tym układzie, nie wystarczał mi zakres funkcjonowania w tym klubie. Następnie pojawił się piłkarski Konfeks, który zresztą wspieramy do tej pory i świetnie rozumiemy się z dyrektorem Piotrem Potyczem.
A jak trafił pan do Siódemki?
- Całkiem przypadkiem od kolegi mojego brata dowiedziałem się o kłopotach finansowych klubu. Powiedział mi, że młodzi sportowcy nie mają pieniędzy nawet na nowe stroje. Po tej rozmowie spotkałem się z dyrektorem Zygmuntem Woźniczką i jeszcze tego samego dnia poszedłem na trening najmłodszych zawodników Siódemki. Wtedy mnie… olśniło! I już wiedziałem, że to jest właściwy adres! Ze to jest to! Poprowadzony przez Zygmunta Woźniczkę trening tak pozytywnie odebrałem, iż byłem pewny, że w tym klubie mogę się zaangażować na całego. Dwa lata temu sytuacja finansowa klubu nie była dobra, zacząłem więc pomagać w wyprostowaniu sytuacji. Sponsorowałem klub i to nie małymi pieniędzmi, a działacze udostępnili mi pełny wgląd w księgowość. To była jasna i klarowna sytuacja, transparentny układ. Okazało się przy tym, że ludzie którzy tworzą ten klub są wspaniali. Klub ma jakość i charakter właśnie dzięki nim. Są oni też i specyficzni, każdy w innym kierunku. Ale to dobrze, jeśli tylko potrafisz ich dobrze zgrać, aby ten mechanizm później do siebie pasował. I to było moim zadaniem. Nie mogłem tego zrobić gwałtownie. Pokochałem ten klub, nawiązałem świetny kontakt ze śp. Zdzisławem Woźniakiem, od niego zacząłem się uczyć jak rządzić klubem, poznawać zasady organizacyjne i prawne. Dziś można powiedzieć, że przygotowywałem się do roli prezesa. Niestety wspaniały człowiek, jakim był prezes Woźniak zmarł i szybciej stało się to, do czego się przygotowywałem. Dobrze wiem, co to niepewność w firmie w obliczu śmierci szefa, więc oznajmiłem zarządowi klubu że mogą na mnie liczyć.
Czyli nie rewolucja, a bardziej ewolucja.
- Nie jestem osobą, która jest skora do totalnej rewolucji. Czuję respekt wobec innych ludzi i ich pracy. Potrzebuję czasu, żeby ich poznać. W firmie jestem właścicielem i tam sam decyduję. Siódemka nie należy do mnie i nie mogę samodzielnie podejmować decyzji.
Młodzieżowe drużyny Siódemki w nazwie mają człon „Huras”. Czy pojawi się on również przy marce drużyny pierwszoligowej?
- To był pomysł klubowych działaczy. Zaakceptowałem ten miły gest. Uważałem, że tym sposobem klub zyska większym zaufaniem wokół siebie np. szukając sponsorów. Nie ukrywam, że nadal priorytetem dla nas będzie młodzież. Naszym celem jest ciągłość szkolenia, tak by mieć zawodników od dziesięciolatków do osiemnastolatków. Żeby rok rok doprowadzać wychowanków do seniorów, mieć wybór zawodników. Obecnie mamy blisko 150 zawodników. Moją ambicją jest, aby w przeciągu dwóch lat mieć ich 200-250. Musimy wzmocnić także sztab trenerski. Zdradzę, że zatrudniliśmy już nowego trenera w klubie, który pracę rozpocznie od nowego sezonu. Mam na myśli Tomasza Szporkę ze Świdnicy.
Osiągnięcia drużyn młodzieżowych są ważne, ale wisienką na torcie jest zawsze pierwsza drużyna. Kibice są złaknieni sukcesów. Czy pana celem jest awans do PGNiG Superligi?
- Pod względem sportowym nie jesteśmy od tej superligi tak bardzo daleko. Ale musimy jeszcze przeanalizować sprawę ewentualnego awansu od strony prawnej i administracyjnej. I oczywiście od strony finansowej.
Ile potrzeba pieniędzy, żeby grać w PGNiG Superlidze?
- Licencja kosztuje 2 mln zł. Jakim budżetem musimy dysponować aby grać w tej lidze, na tę chwile nie mogę tego określić.
A czy hala, taka z prawdziwego zdarzenia w Legnicy jest czynnikiem, który może Was na tej drodze ograniczać?
- Tak. Zdecydowanie. Jak sześć lat temu w Legnicy była ekstraklasa, to warunki halowe były jeszcze dopuszczalne. Natomiast na dziś absolutnie nie. Granie w tej lidze wiąże się z telewizyjnymi transmisjami, inne wymogi należy spełniać pod względem bezpieczeństwa z uwagi na większą publiczność. W Legnicy nie ma więc odpowiednich możliwości. A wynajmowanie hali w Lubinie jest bezsensowne. Naszym kibicom nie spodobałoby się to. Niestety nowej hali nie wybuduje się w ciągu dwóch lat, choć technicznie to możliwe. Tyle że w planach inwestycyjnych miasta nie ma takiego obiektu. I to mnie mocno martwi.
A czy wątek nowej hali nie przewijał się w rozmowach z prezydentem Tadeuszem Krzakowskim? Macie przecież dobre relacje. Gospodarz miasta jest życzliwy dla sportu.
- Bardzo dobre relacje - śmiało mogę to potwierdzić. Ale nie wszystko zależy od prezydenta. My jako klub musimy też się przyczynić się do zmiany nastawienia wśród polityków, radnych, których trzeba przekonać, że Legnica potrzebuje miejsca na duże eventy sportowe, kulturalne. Definitywnie przez następne 2-3 lata musi się coś wydarzyć w temacie hali. Poprzez moją działalność w Siódemce postaram się zachęcić do powstania takiej wizji i inwestycji. Myślę, że naszymi sukcesami sportowymi przyspieszymy tę inwestycję.
Cy w dalekiej przyszłości widzi Siódemkę jako klub urządzony na wzór klubów niemieckiej Bundesligi, które są symbolem świetniej organizacji?
- Identyfikuję się z Bayernem Monachium. To Bundesliga, światowa klasa, choć w piłce nożnej. Ten klub tak stabilnie funkcjonuje, że ma budżet na plusie i jest niezależny od banków, kredytów prowadząc swoją politykę. Prowadzi swoją działalność gospodarczą, która przynosi im zyski. Nie potrzebuje właścicieli - milionerów, którzy łożą na nich pieniądze, tak jak to jest w angielskiej lidze. I ten Bayern Monachium stanowi dla mnie wzór klubu sportowego, który potrafił stworzyć swoją markę.
Myśli pan że Siódemka jest w stanie być takim klubem-przedsiębiorstwem? Klubem, który sam na siebie zarabia, jest produktem wypromowanym?
- To właśnie jest moim celem.
Dziękuję za rozmowę.